Morawiecki i Babisz: Trzeba powtórzyć wybory na Białorusi

[No to sobie powtarzajcie. Najlepiej w Puszczy Kampinoskiej – admin]

Podczas dzisiejszego posiedzenia Sejmu, które rozpocznie się o godz 10:00, premier Mateusz Morawiecki prawdopodobnie przedstawi rządowy projekt pomocy represjonowanym obywatelom Białorusi.

Piątkowe posiedzenie otworzy pierwsze czytanie projektu dotyczącego wsparcia dla działaczy antykomunistycznych z czasów PRL. Nieoficjalnie wiadomo też, że premier Morawiecki przedstawi projekt pomocy dla Białorusi – „Solidarni z Białorusią”, o którym wcześniej mówił szef KPRM Michał Dworczyk. Projekt ma dotyczyć wsparcia społeczeństwa obywatelskiego na Białorusi i pomocy dla represjonowanych w republice.

Co więcej, premier Czech Andrej Babisz [też rzyd? – admin] poinformował w piątek, że po konsultacjach z premierem Morawieckim szefowie rządów uznali, że trzeba naciskać na ponowne przeprowadzenie wyborów na Białorusi.

– Nie można czekać. Białorusini potrzebują naszej szybkiej pomocy (…) Wybory muszą być powtórzone, musza być przejrzyste i w obecności zagranicznych obserwatorów – napisał czeski premier.

Szybka reakcja Polski na sytuację na Białorusi

Polska jako pierwsza apelowała do UE o reakcję na brutalnie tłumione protesty po wyborach prezydenckich na Białorusi oraz aresztowania zwolenników opozycji. Nielegalne manifestacje trwają w kraju od niedzieli, zaczęły się zaraz po ogłoszeniu przez CKW wstępnych wyników wyborów, w których Alaksandr Łukaszenka zdobył ponad 80% głosów.

– Sądzę, że to, co dzieje się na Białorusi, to jest sprawa przede wszystkim wsparcia sąsiedzkiego. Tu jest inicjatywa wspólna prezydentów Polski i Litwy, prezydenta Dudy i prezydenta Nausėdy, gotowość do pośredniczenia w rozmowach wyrażona przez prezydentów obu państw. Jest też inicjatywna skierowana do Unii Europejskiej przez premiera Mateusza Morawieckiego tak, żeby odbyło się posiedzenie Rady Europejskiej poświęcone omówieniu sytuacji na Białorusi – mówił szef MON Mariusz Błaszczak.
Polska i kraje bałtyckie zaproponowały pośrednictwo w uregulowaniu sytuacji na Białorusi.

– My, Prezydenci Polski, Estonii, Łotwy i Litwy, jako bliscy sąsiedzi Białorusi w regionie, członkowie NATO i Unii Europejskiej pragniemy, aby Białoruś była krajem stabilnym, demokratycznym, niezależnym i zamożnym – głosi wspólne oświadczenie prezydentów ww. państw, które ukazało się w czwartek. – Izolacja nie jest drogą do dobrobytu i rozwoju żadnego narodu – czytamy.

Wczoraj informowano, że protestujących zaczęto wypuszczać z aresztów. [A szkoda. Nigdy żaden przywódca nie wyszedł dobrze na okazywaniu pobłażliwości wrogom państwa – admin]

https://pl.sputniknews.com

Nie wiem, ile już razy powtarzano klasyka – „Bezczelne są te kurwy i zuchwałe” – opisując „przywódców” krajów UE.
Admin

Łukaszenko musi zostać!

Wtrącanie się w wewnętrzne sprawy innego państwa uważam za przejaw chamstwa i niebywałej arogancji.

Nie będzie to więc dyktando o tym, jak powinni zachować się Białorusini. Będzie to desperackie wołanie Polki, która nadzieję na ocalenie własnej tożsamości pokłada w dalszym istnieniu Aleksandra Łukaszenki przy władzy.

Lata 90. XX wieku, byłam wtedy smarkaczem, kompletnie niczego nie rozumiałam z polityki. Oglądam z rodzicami telewizor, wieczorne wydanie któregoś tam serwisu informacyjnego. Trwa jakiś międzynarodowy szczyt z udziałem przywódców państw. Kamera, ujęcie, akcja. Na szklanym ekranie sala konferencyjna i… zbliżenie na puste krzesła obok Aleksandra Łukaszenki.

Z komentarza relacjonującego wydarzenie dziennikarza dowiaduję się, że nikt nie chciał usiąść obok prezydenta Białorusi. Przywódcy innych państw bojkotowali w ten sposób prowadzoną przez niego politykę.

Łukaszenko siedział sam, nikt do niego nie zagadywał, chciano go w ten sposób strasznie upokorzyć. Jednak w mojej pamięci zachował się obraz człowieka, owszem osamotnionego, ale… z dumnie podniesioną głową.

O całej reszcie pomyślałam, że to zwykłe chamy. Kompletnie nie pamiętam o co wtedy poszło. Zresztą nie o jakiś szczegół tu teraz chodzi. Wystarczy wiedzieć, iż prezydent Białorusi wyróżnia się na tle innych europejskich przywódców tym, że nie wpuścił do swojego kraju Georga Sorosa z jego organizacjami. Mało? To jedziemy dalej.

Wyszkolić, ale do czego?

Warszawa, 2006 rok, jestem słuchaczem Akademii Młodych Dyplomatów. Według oficjalnej informacji jest to «pogram niezależnej szkoły dyplomacji, prowadzonej przez organizację pozarządową dla kandydatów z różnych państw, chcących przygotować się do przyszłej pracy w służbie dyplomatycznej lub konsularnej». Złożyłam aplikację, spełniłam jakieś tam wymogi, no i mnie przyjęli.

Jakie miałam intencje? Chyba chciałam zaimponować mojemu śp. Dziadkowi (był narodowcem i należał do Armii Krajowej), że oto potrafię przeniknąć do takich miejsc, by przyglądać się z bliska co tam knują przeciw Polsce. I sporo zobaczyłam! Ale dziś uchylę tylko fragment.

AMD organizuje Europejska Akademia Dyplomacji (wcześniej Stowarzyszenie Forum Młodych Dyplomatów) oraz think tank Fundacja im. Kazimierza Pułaskiego. Będąc słuchaczem Akademii zgłosiłam się jako wolontariuszka do pomocy przy obsłudze międzynarodowej konferencji „Warsaw Regional NGO’s Congress on Civil Society Involvement in Building Democracy” (24-25 marca 2006 r.) organizowanej przy współpracy i pod auspicjami Rady Europy. Dzień wcześniej, 23 marca 2006 r. FMD otrzymało status organizacji partnerskiej Rady Europy.

Tak się dziwnie złożyło, że całe wydarzenie odbyło się tuż po wyborach prezydenckich na Białorusi, a warszawska konferencja była „okazją” do obrzydliwej nagonki wymierzonej w prezydenta suwerennego kraju. Oto kwintesencja współczesnej „polskiej” polityki zagranicznej.

Warszawski Regionalny Kongres Organizacji Pozarządowych zgromadził 150 uczestników; liderów organizacji pozarządowych z Białorusi, Niemiec, Ukrainy oraz Polski; obserwatorów z Estonii, Litwy, Łotwy i Rosji oraz przedstawicieli Konferencji Międzynarodowych Organizacji Pozarządowych Rady Europy. W wyniku prac delegaci przyjęli m.in. rezolucję podkreślającą rolę Organizacji Pozarządowych w zakresie współpracy międzynarodowej i działalności politycznej.

I teraz najważniejsze. Organizatorzy pochwalili się, że podczas kongresu «potępiono dyktaturę na Białorusi» oraz «wezwano rządy i społeczność międzynarodową do współpracy z siłami demokratycznymi na Białorusi». Delegaci wzięli również udział w demonstracji zorganizowanej w Warszawie «mającej na celu wsparcie białoruskich sił demokratycznych». I wreszcie, jak szumnie ogłoszono: «Warszawski Kongres stał się wyjątkową okazją do stworzenia platformy współpracy pomiędzy Organizacjami Pozarządowymi z regionu».

Nigdy nie aspirowałam, by dołączyć do warszawskich „salonów”, a swój ledwie zauważalny udział w Akademii Młodych Dyplomatów traktowałam jako okazję do zdobycia informacji o tym, co w trawie piszczy. Kolejne lata i obserwacja życia politycznego w Polsce utwierdziły mnie w przekonaniu, że młodych Polaków szkoli się do zwyczajnej hucpy, a nie dyplomacji.

Odróbmy więc podstawową lekcję za słownikiem PWN. Dyplomacja: «działalność przedstawicieli danego państwa reprezentujących jego interesy za granicą; też: instytucje, urzędy oraz ich pracownicy zajmujący się taką działalnością»; «umiejętność zachowania się w trudnej sytuacji tak, aby nikogo nie urazić i osiągnąć zamierzony cel».

Od zawsze bardziej imponowała mi logika, niż zmyślne intrygi „elit” kształtujących rozgrywki geopolityczne. A zatem, powyższą definicję przełożę na język łopatologiczny – dyplomacja nie ma nic wspólnego z: 1) wtrącaniem się w wewnętrzne sprawy innych państw; 2) obrażaniem prezydentów innych państw; 3) podżeganiem do „kolorowych rewolucji”.

I jeszcze jedno. Bliska jest mi postawa propaństwowa, dlatego uważam symbole narodowe za świętość. W związku z powyższym nie mogłam się nadziwić, co siedziało w głowach przedstawicieli „białoruskiej opozycji demokratycznej”, że podczas wspomnianego kongresu w Warszawie manifestacyjnie wycinali oni ze swoich identyfikatorów flagę Białorusi.

Przy okazji warto odnotować, że organizatorzy skandalicznego kongresu w 2006 roku uzyskali status członka stałego „Grupa Zagranica”. Jak się oficjalnie pochwalili: «Grupa ta jest stowarzyszeniem wiodących polskich organizacji pozarządowych, które prowadzą działania za granicą oraz na rzecz i we współpracy z partnerami z zagranicy. Członków Grupy łączy wola podejmowania wspólnych działań zmierzających do stworzenia w Polsce i w Europie bardziej przychylnych warunków do rozwoju demokracji oraz działań pomocowych na rzecz krajów będących w potrzebie».

Prezydent Białorusi i reszta świata

Kiedy dorastałam nie usłyszałam jednego dobrego słowa o Aleksandrze Łukaszence. Niemal z każdej strony był on demonizowany. Wszystkie stacje telewizyjne dudniły o tym, jaki prezydent Białorusi jest „be”. Jako że jestem po filozofii, lubię dociekać. No i dociekałam latami szukając dowodu na winę „Baćki”.

Przewertowałam wiele jego przemówień i wywiadów. Nie znalazłam ani jednego zdania, które przemawiałoby na niekorzyść Łukaszenki. Nie twierdzę, że Białoruś jest idealnym państwem, bo nie jest. Ale jednego jestem pewna – prezydent Białorusi pragnie uchronić swój kraj i naród przed patologiami globalizacji.

W czasach upadku, gdy niemal cały „cywilizowany świat” dał się zniewolić zidiociałej poprawności politycznej, Białoruś jawi się jako oaza normalności. Wystarczy wspomnieć, że w kraju Łukaszenki nie mają czego szukać ideolodzy spod „tęczowej flagi”. Parady wszelkiej maści działaczy LGBT oraz promocja zboczeń i dewiacji są tam kategorycznie zabronione.

Co ciekawe, w 2012 roku, na krytykę ze strony homoseksualnego szefa niemieckiej dyplomacji, Łukaszenko zareagował bez ogródek. Zagadującemu go w tej kwestii dziennikarzowi wyznał: «Ostatnio strasznie krzyczał [szef MSZ Niemiec – red.], że jestem dyktatorem… Tak sobie wtedy pomyślałem, że lepiej być dyktatorem niż gejem».

W polityce międzynarodowej przywódca Białorusi niejednokrotnie wykazywał, że ma swoje suwerenne zdanie i nie ogląda się na światową modłę. W tym kontekście warto zacytować rozmowę z dziennikarzem BBC sprzed kilku lat, na łamach której białoruski przywódca mówił o błędach w polityce zagranicznej Europy Zachodniej oraz o ich konsekwencjach.

Zapytany jak ocenia prezydenta Syrii Baszara Asada, Łukaszenko odpowiedział: «Wspaniale! Widywaliśmy się wiele razy, Gdybyście z nim porozmawiali, z pewnością byście go polubili. Absolutnie europejski cywilizowany człowiek».

Na wtrącenie dziennikarza, że postępuje [Asad] nie po europejsku, Łukaszenko zripostował: «To wy postępujecie [w ten sposób – red.]. Co wy tam robicie? Jaki jest wasz interes? To wy dajecie broń, wasze siły specjalne tam są – dajecie broń, dajecie pieniądze. Myślisz, że ktoś by tam walczył bez pieniędzy i broni? Jak to jest, że nagle ktoś przyjechał i zaczął robić bałagan w kraju?».

Na pytanie dziennikarza jaki będzie rezultat sytuacji w Syrii, prezydent Białorusi powiedział wprost: «Dla was będzie tragiczny!». I dalej, rozmowa wyglądała następująco. BBC: – Nie, dla syryjskiego narodu…? Łukaszenko: – Dla syryjskiego narodu to już jest katastrofa. Niszczycie kolejny kraj. BBC: – Więc uważa pan, że obalenie reżimów w tych wszystkich krajach było złe. Zaczynając od Iraku, przez Afganistan, teraz może Syrię, Libię, Egipt, Tunezję… Łukaszenko: Źle powiedziane, to była zbrodnia! BBC: – Nawet mimo tego, że wielu ludzi sprzeciwiało się tym przywódcom? Łukaszenko: – To była zbrodnia. Moja ocena jest jednoznaczna. I jeszcze za to zapłacicie. BBC: – Co ma pan na myśli? Łukaszenko: – To co już się dzieje. Boicie się terroryzmu, a już go macie, stworzyliście go własnymi rękami. Zobaczycie, co się będzie działo. Nie powinniście byli tego robić [wojny w Syrii – red.]. Nikt nie potrzebuje waszej demokracji i mordowania. Nie wybaczą wam tego miliony pomordowanych i ich rodziny. A wiecie, co to znaczy u muzułmanów krwawa zemsta. Nigdy tego nie wybaczą. Nigdy. [fragmenty pochodzą z wywiadu dla BBC przeprowadzonego 11 października 2012 roku].

I wreszcie, w ostatnich miesiącach Aleksandr Łukaszenko dał poznać jako przywódca, który nie uległ światowej psychozie tzw. „pandemii”. Gdy w innych krajach zamknięto gospodarkę, ludzi uwięziono w domach, a drzwi kościołów zatrzaśnięto przed wiernymi, prezydent Białorusi zrobił wprost przeciwnie. Co ciekawe, Łukaszenko sam niedawno ujawnił, że przebył infekcję koronawirusem bez objawów. Jego zdaniem 97 proc. Białorusinów przeszło zakażenie SARS-CoV-2 bezobjawowo.

W wygłoszonym 4 sierpnia br. orędziu, Łukaszenko powiedział, że Białoruś to jedyne spokojne ogniwo w Eurazji w sytuacji, gdy cały świat ulega poważnym turbulencjom z powodu koronawirusa, kryzysu gospodarczego i wojen handlowych, a także konfliktów zbrojnych. Według prezydenta Białorusi światowi gracze wykorzystali pandemię jako przykrywkę dla bezceremonialnego realizowania swoich interesów w polityce zagranicznej i gospodarce.

Co znamienne – wbrew oficjalnym zaleceniom tchórzliwego duchowieństwa – Łukaszenko wraz ze swoim 15-letnim synem Mikołajem i rzeszą białoruskich urzędników udał się w Wielkanoc na nabożeństwo do cerkwi, gdzie wypowiedział takie oto słowa:

«Nie popieram tych, którzy zamknęli ludziom drogę do świątyni. Nie popieram takiej polityki. Miliony modlą się do Boga i znam wśród nich mnóstwo takich, którzy mają ogromną władzę. Gdy jednak nadeszła ta psychoza, nie choroba, wszyscy zaczęli uciekać od świątyni, a nie do świątyni. To źle. Jeżeli On [Bóg] rzeczywiście nas widzi, On nam pomoże. Inaczej nie może być. Ale też ukarze za wszystkie nasze grzechy, w ostatnim czasie nie zachowujemy się tak, jak on nam kazał i każe nadal. Mamy fatalny stosunek do przyrody, odeszliśmy całkiem od zasad moralności i przyzwyczailiśmy się poświęcać wszystko dla pieniędzy. To nienormalne!»

Bezpieczna przystań

Na Białoruś pierwszy raz (nie licząc tranzytu) pojechałam w 2014 roku. Pretekstem były odbywające się w Grodnie międzynarodowe Targi: XVI Republikańska Wielobranżowa Wystawa – Jarmark „Euroregion Niemen – 2014”. Wcześniej zahaczyłam o Mińsk, gdzie odebrałam w Ministerstwie Spraw Zagranicznych akredytację prasową.

W związku z tym, że do gmachu resortu dotarłam przed rozpoczęciem pracy urzędu, strażnik wskazał mi krzesło, na którym miałam poczekać aż zostanę przyjęta przez urzędnika mającego wydać mi dokument. W ten oto sposób, przez ok. 40 minut miałam okazję obserwować wchodzących do ministerstwa pracowników. Odniosłam wówczas wrażenie, że od tych ludzi bije niesamowity spokój. Pomyślałam: gdzie też reżim i terror, o którym dudnią zachodnie media?

Ktoś może powiedzieć – no tak, ale byli to „ludzie Łukaszenki”, a zatem uprzywilejowani. Ruszyłam więc dalej, na miasto. Ulice Mińska bardzo czyste, zadbane i bezpieczne. Napotkani przechodnie, tzw. zwykli ludzie, również niezwykle spokojni. Nikt nigdzie nie pędził, nikt nikogo nie poganiał. Czyżby nie było tam bezmyślnej pogoni za wzrostem PKB, karierą i konsumpcjonizmem, jakże charakterystycznej dla ulic Warszawy?

W Grodnie nocowałam w Domu Zwiastowania Najświętszej Maryi Panny prowadzonym przez Nazaretanki. I teraz ciekawostka: zgromadzenie mieści się przy ulicy noszącej imię ojca komunizmu – Karola Marksa. Niech ta nazwa nie będzie myląca. Przy tejże ulicy symboli komunistycznych nie dostrzegłam, natomiast znajduje się adres katolickiej redakcji, wiele posesji zdobią figurki przedstawiające wizerunek Najświętszej Maryi Panny, zakonnice prowadzą poradnię dla rodzin, a wierni zrzeszeni w licznych duszpasterstwach spotykają się na wspólnej modlitewne. Żadnej konspiracji, żadnych przeszkód, żadnych drwin. Widziałam to wszystko na własne oczy.

Jedna z sióstr Nazaretanek podzieliła się ze mną historią, która daje dużo do myślenia. Mająca polskie korzenie zakonnica opowiadała, że kiedy udaje się w podróż pociągiem po Białorusi, współpasażerowie chętnie się dosiadają, zaczynają rozmowę i okazują szacunek. Kiedy zaś przyjeżdża do Polski, na widok siedzącej w przedziale zakonnicy podróżni odwracają głowę i przechodzą dalej, byle jak najdalej od niej.

Jeden z polskich księży z Grodna potwierdził mi, że faktycznie jest różnica w podejściu do duchowieństwa po obu stronach Bugu. Jego zdaniem nie wynika to jednak z jakiś prześladowań Kościoła w Polsce, lecz z braku autorytetu, którego duchowieństwo w kraju nad Wisłą nie potrafiło sobie wypracować.

Na Białorusi nie tylko okazuje się szacunek księżom i zakonnicom, ale przede wszystkim Chrystusowi – przyjmowanie Komunii Świętej w postawie klęczącej jest tego pięknym przykładem, co miałam okazję zobaczyć w wypełnionej po brzegi bazylice św. Franciszka Ksawerego, katedrze diecezji grodzieńskiej.

Wspomniana ulica Marksa jest jedną z głównych w mieście. Nie zobaczyłam tam niczego gorsząco. Ot, ostoja normalności – mijałam niewielkie sklepiki prywatnych kupców, salon sukien ślubnych, a nawet kramik z dewocjonaliami, religijnymi książkami i katolicką prasą wydawaną przez Kurię Diecezji Grodzieńskiej, której siedziba znajduje się tuż obok.

Po co o tym wszystkim wspominam? Ano żeby pokazać pewną symboliczną analogię. W tamtym czasie pracowałam niedaleko Alei Jana Pawła II w Warszawie, jednej z największych stołecznych ulic. Każdego dnia mijając ulicę nazwaną na cześć papieża Polaka widziałam potężny biznes niszczący polską rodzinę: liczne sex-shopy z wulgarnymi wystawami, kluby ze striptizem oraz walające się na ziemi ulotki z roznegliżowanymi kobietami. Takich obrazków na Białorusi nie zobaczyłam.

Na Białorusi byłam w sumie kilka razy, w tym z Rajdem Katyńskim. Zawsze czułam się tam niezwykle bezpiecznie. Co tu wiele mówić – w kraju Łukaszenki mieszkają życzliwi ludzie, każdy skrawek ziemi mają zaorany, jest tam bezpiecznie i schludnie, a banki mają w nazwie przymiotnik: białoruski.

Kilka lat temu zapytałam Dmitrija Babicza, znanego rosyjskiego dziennikarza i komentatora, z czym kojarzy mu się Polska. W odpowiedzi usłyszałam takie oto słowa:

«Można powiedzieć, że Polska kojarzy mi się z nadzieją. Był taki czas, kiedy nieco pesymistycznie patrzyłem na Rosję i jej perspektywy. I kiedy zobaczyłem Polskę, to uświadomiłem sobie, że nawet jeżeli wszyscy tutaj [w Rosji – przyp. red.] umrą, to zostanie kraj, gdzie będą mieszkać ludzie takiego samego typu antropologicznego. Ludzie, którzy będą mnie rozumieli, którzy posługują się podobnym językiem, którzy mają nawet podobne upodobania kulinarne, i wreszcie taki sam pogląd na dobro i zło. Kiedy poznałem Polskę, to tak jakby otworzyła się druga pamięć. Wyobraźcie sobie komputer – boicie się stracić wszystkie dane, ale okazuje się, że jest druga pamięć, tak samo wielka, jak pierwsza».

Gdyby ktoś zapytał mnie dzisiaj, z czym kojarzy mi się Białoruś, powtórzyłabym za Babiczem słowa o Polsce sprzed lat. Z tymże teraz to ja pesymistycznie patrzę na mój kraj. Nadzieję przywraca mi świadomość, że tuż za miedzą, a konkretniej tuż za Bugiem, jest miejsce, gdzie rządzi prezydent, który od ćwierćwiecza broni swojego narodu przed globalnymi eksperymentami i upokorzeniami.

I naród ten, mimo niebywale niesprzyjających okoliczności geopolitycznych, zachował swoją tożsamość. Dlatego Łukaszenko musi zostać! W żadnym wypadku nie mam zamiaru dyktować Białorusinom co powinni zrobić. Mogę jedynie moich Drogich Sąsiadów grzecznie poprosić, by – bez względu na ewentualne niezadowolenie z wyników ostatnich wyborów prezydenckich – nie ulegli żadnym zewnętrznym podżegaczom zmierzającym do „kolorowej rewolucji”. Istnienie niepodległej Białorusi leży nie tylko w moim interesie, ale wszystkich Słowian.

Agnieszka Piwar
Myśl Polska, nr 33-34 (16-23.08.2020)
http://mysl-polska.pl

Baronessa Deech, Izba Lordów, Abram Tauber, UB i mienie bezspadkowe

W samym środku walki z korona wirusem i w apogeum wyborów prezydenckich spadła na nas wiadomość, że w dalekiej Wielkiej Brytanii, która nie wywiązała się ze zobowiązań sojuszniczych w roku 1939, co niewątpliwie w decydujący sposób zaważyło na przebiegu IIWW i określiło jej skutki, w tym przebieg okupacji niemieckiej i sowieckiej Polski – wielce szanowni lordowie urządzili rządowi Jej Królewskiej Mości przesłuchanie na okoliczność dyscyplinowania przez tenże rząd mniej ważnego rządu Polski w sprawie realizacji tzw. Deklaracji Terezińskiej.

A konkretnie 27 lipca 2020 r. na spotkaniu w Izbie Lordów baronessa Deech z domu Ruth Fraenkel zwróciła się do przedstawiciela rządu Jej Królewskiej Mości ministra stanu Tariqa Mahmooda Ahmada barona of Wimbledon (rodem z Pakistanu) z prośbą o przedstawienie postępów rządu JKM w wypełnieniu postanowień Deklaracji Terezińskiej z 30 czerwca 2009 r. oraz o przedstawienie wyników rozmów z rządem polskim w sprawie restytucji własności żydowskich obywateli polskich, przejętej od nich w czasie nazistowskiej niemieckiej okupacji.

Wielce szanowny lord Ahmad of Wimbledon odpowiedział, że jak najbardziej rząd JKM kontynuuje wypełnianie zobowiązań teresińskich, głównie w zakresie upamiętniania i edukacji o Holocauście. A z rządem polskim jak najbardziej rozmawia o restytucji własności, głównie poprzez swojego specjalnego wysłannika ds. Holocaustu szlachetnego przyjaciela lorda Ahmeda – lorda Erica Pickles.

Na co baronessa Deech zareagowała bardzo uczuciowo w te (mniej więcej) słowa:

”…Drodzy Lordowie, zadaję to samo Pytanie od 11 lat i otrzymuję te same odpowiedzi i brak postępu w obietnicach. Polska jest jedynym krajem, który nie uchwalił ustaw aby poradzić sobie z największą kradzieżą w historii. Projekty ustaw są tam wielokrotnie wprowadzane i wycofywane. Projekty ustaw, zawierające postanowienia, które wykluczały ogromną większość ocalałych z Holocaustu.

Czy minister zaakceptuje moją propozycję, aby pójść za przykładem legislacji amerykańskiej o nazwie Justice for Uncompensated Survivors Today Act (JUST Act przyp. mój) i zapewni roczny raport dla Parlamentu w sprawie ZWROTU żydowskiej i nieżydowskiej własności? Czy podniesie to każdego roku na Belvedere Forum?

Czy UK wykorzysta swoją pozycję w Radzie Europy aby naciskać na realizację agendy praw człowieka, skupiając się na Polsce i na restytucji, zgodnie z Powszechną Deklaracją Praw Człowieka?…”

Lord Ahmad of Wimbledon zapewnił w imieniu rządu JKM, że temat jest regularnie podnoszony w stosunkach bilateralnych z Polską, nawet niedawno działał w tej sprawie nasz czyli ich ambasador.

Słowa lorda Ahmada of Wimbledon potwierdził Lord Pickles, jednocześnie zwracając się do „jego szanownych przyjaciół” aby:

”… wspólnie złożyć uszanowanie naszemu ambasadorowi w Warszawie Jonathanowi Knott za jego wytrwałe zaangażowanie w sprawę restytucji. Jego spotkanie w ostatnim tygodniu ze Speakerem polskiego Parlamentu (Marszałkiem Sejmu panią Elżbietą Witek? marszałkiem Terleckim? Przyp. mój) pomogło utorować drogę do wycofania projektu ustawy o prawach do warszawskich nieruchomosci /odszkodowań za warszawskie nieruchomości.

Ta ustawa byłaby główną przeszkodą dla restytucji.

W tym tygodniu powinniśmy zapoznać się z publikacją Departamentu Stanu USA w odpowiedzi na uchwałę Kongresu JUST, dotyczącą wykonywania postanowień deklaracji teresińskiej. Czy moi szlachetni przyjaciele przyrzekają, że będą pracować wraz z naszymi sprzymierzeńcami z USA i Polski aby zobaczyć, jak sprawiedliwość zostanie przywrócona rodzinom ofiar Holocaustu, których własność została skonfiskowana przez nazistów ?…”

Lord Pickles może wyrażać daleko idący optymizm, albowiem po swoich wizytach w Warszawie w roku 2018, między innymi w IPN, doczekał się wycofania projektu ustawy o IPN, jakże bolesnej dla zawodowych oszczerców. W swoich wystąpieniach mówił nawet, że „kocha Polskę”.

To zupełnie inaczej, niż baronessa Deech, która w maju 2019 r. potrafiła w Izbie Lordów w dyskusji o restytucji dzieł sztuki rzucić taką złotą myśl: ”… Najbardziej bezczelnym przestępcą jest Polska, która rozsiadła się na majątku trzech milionów ofiar nazistów. To jedyny kraju we współczesnej Europie, który odmówił ustanowienia systemu odszkodowań..”.

Baronessa Deech urodzona w 1943 r. w Londynie Ruth Fraenkel córka Josepha Fraenkla dziennikarza syjonisty ur. w 1903 r.  w Ustrzykach Dolnych, od lat daje do zrozumienia bardziej lub mniej subtelnie, że jej przodkowie „z Polski” mieli sporo nieruchomości a nawet rafinerię na terenie II RP. I ona z powodów jakichś tajemniczych utrudnień nie może tych nieruchomości odzyskać w III RP.  Inni odzyskują, a ona nie.

Całe roszczenie opiera się na fakcie, że Ruth Fraenkel Deech jest wnuczką po Mozesie/Mojżeszu Fraenklu burmistrzu Ustrzyk Dolnych, ojcu m.in Józefa ur. w 1903 r. I że ten burmistrz miał wg niej być właścicielem rafinerii oraz domu w tych Ustrzykach, nie licząc kamienicy w Krakowie po babce. Ta hagada krąży już po Internetach ładnych parę lat.

W źródłach anglojęzycznych np. w wikipedii, sprawa jest jeszcze bardziej podkolorowana np. w taki sposób,iż nie znającym historii Polski czytelnikom rzuca się informację,iż ojciec baronessy Deech urodził się w 1903 r, „w Ustrzykach Dolnych w Polsce”. Tymczasem w 1903 r. Ustrzyki Dolne leżały w Królestwie Galicji–Lodomerii w Cesarstwie Austro-Węgier. W młodym wieku wyjechał na nauki do stolicy Cesarstwa – Wiednia i już tam pozostał. Tam studiował, pracował w dziennikarstwie i udzielał się w austriackim ruchu syjonistycznym. Do odrodzonej Polski być może przyjeżdżał, ale brak śladów o staranie się o polskie obywatelstwo.

Pośrednio dowodem negatywnym może być historia jego wyjazdu z Austrii do Wielkiej Brytanii: w 1938 r. wyjechał do Szwajcarii a w 1939 r. przez Czechosłowację do Anglii. W Anglii pojawił się przed służbami imigracyjnymi w dniu 3 wrzesnia 1939 r. i został przez nie potraktowany jako „obywatel wrogiego państwa” czyli internowany w obozie w Huyton k. Liverpoolu.

Informacja ta jest podana w książce o syjonistach austriackich Adunka, Evelyn, ‘Austrian Zionism in Exile: The Work of Josef Fraenkel‘, in Austrian Exodus: The Creative Achievements of Refugees from National Socialism. 1995.

Czyli ojciec prawie na pewno nie miał obywatelstwa polskiego i niemal na pewno baronessa Deech nie posiada testamentu dziadka, jeśli taki powstał.

W dodatku kilka dni temu znaleźliśmy w zasobach Internetu informację na temat rodziny burmistrza Fränkla z Ustrzyk Dolnych, która opowieści baronessy Deech o „rafinerii dziadka” przenosi do działu „bajkopisarstwo”.

Otóż urodzony w 1928 r. w Polsce i „dorastający na Syberii” a żyjący w Izraelu Zygmunt Frankel syn Leona (Leiba) Frankla napisał wspomnienia z Syberii pt. „Siberian Diaries” i zamieścił je w sieci.

Składają się one z 35 rozdziałów, z których dwa :”Father” (Ojciec) i „Grandfather dies” (Dziadek umiera) pokazują, jak baronessa zapędziła się w swych opowieściach i roszczeniach.

Okazuje się, że dziadek Zygmunta Frankla a ojciec Leona urodzonego w 1883 r. Moses Fränkel, burmistrz Ustrzyk Dolnych, miał dwie żony ale żadnej rafinerii. Przybył do Ustrzyk Dolnych z Przemyśla jako biedny ale wykształcony religijnie młodzieniec i w wieku lat ok. 20 ożenił się, czy raczej został ożeniony z panienką Tovą Singer lat 13. Singerowie pomogli Mosesowi Fränkel założyć własny biznes lub też przyjęli go na wspólnika. Syn Leon urodził się w 1883 r. kilka lat po ślubie aż w Wiedniu, bo matka była słabego zdrowia. Po kilku latach urodziła się córeczka Stella.

W roku 1893 r. Moses Fränkel został wybrany burmistrzem miasteczka, w którym wg Zygmunta Frankla zamieszkiwali Polacy, Żydzi i Ukraińcy w równych proporcjach.

Kiedy Leon miał lat 14 czyli w roku 1897, zmarła jego matka Tova a wdowiec Moses dość szybko się ożenił po raz drugi i urodziło mu się jeszcze czworo dzieci: Hela, Edmund, Josef (ojciec baronessy Deech) oraz Herman.

Burmistrz Fränkel, jak pisze wnuk Zygmunt, był w stanie wykształcić najstarsze dzieci, zwłaszcza syna Leona, który studiował prawo we Lwowie oraz zrobił studia podyplomowe w Wiedniu i Paryżu i sfinansować mu podróże zagraniczne.

Leona interesował biznes naftowy i wyspecjalizował się on w kontraktach dotyczących obrotu polami naftowymi. Dawało to gigantyczne pieniądze i to Leon doszedł do bogactwa: miał kamienicę we Lwowie, cegielnię w Zawadowie, gospodarstwo rolne dzierżawione niemieckiej rodzinie i letnią willę na wsi.

Ojciec natomiast był relatywnie bogaty, dopóki był burmistrzem Ustrzyk. Kiedy nastała niepodległość Polski, burmistrzem Ustrzyk Dolnych został wybrany „chrześcijanin” dr Lenartowicz i wg Zygmunta dziadka nie było stać na wykształcenie dzieci z drugiego małżeństwa na takim poziomie jak Leona. Przyrodnie rodzeństwo Leona musiało się zadowolić „gorszymi” studiami w Wiedniu i byli „biednymi studentami”.

W żadnym miejscu swoich wspomnień Zygmunt Frankel, który szczegółowo opisał majątek swego ojca, nie wspomniał, aby dziadek Moses, u którego spędzał co roku tydzień lub dwa wakacji letnich aż do jego śmierci w 1937 r. był właścicielem lub udziałowcem jakiejś rafinerii. Albo aby takie udziały miał jeden lub kilku braci przyrodnich Leona.

No i dochodzimy do śmierci Mosesa. Zdrowie zaczęło mu się pogarszać, kiedy miał lat 91 „na dwa lata przed wojną”, jak pisze wnuk Zygmunt i zmarł w roku 1937/38. Uroczysty pogrzeb odbył się w Ustrzykach Dolnych. Był on okazją do spotkania całej rodziny przez tydzień, albowiem tyle trwały tradycyjne ceremonie żałobne.

Jest bardzo mało prawdopodobne aby 91-letni senior rodziny mógł umrzeć, nie zostawiając testamentu. Zatem majątek Mosesa Fraenkla został po jego śmierci podzielony między spadkobierców jeszcze przed wybuchem II WW i ojciec baronessy Deech Joseph Frankel coś z majątku ojca dostał, albo i nic nie dostał. Ale była to wewnętrzna sprawa rodzinna a nie sprawa Państwa Polskiego.

Wybuchła IIWW i ojciec Zygmunta Frankla Leon Frankel, bogaty prawnik oraz właściciel cegielni i kilku nieruchomości a co najważniejsze uczestnik wojny polsko-bolszewickiej oraz Legionista (oficer łącznikowy między Legionami a armią austriacką w początkowej fazie wg relacji syna) został aresztowany przez NKWD i rozstrzelany na podstawie tajnej decyzji władz sowieckich o rozstrzelaniu 15.000 polskich jeńców wojennych ale też 11.000 polskich ziemian, przemysłowców, urzędników państwowych i ex-oficerów z tzw. Zachodniej Ukrainy i Białorusi.

Wg informacji Zygmunta Frankla w rozdziale „The Way Back” (Droga powrotna), Leon Frankel znalazł się na liście rozstrzelanych pod numerem 3066, groupa 56/2-22 a jego majątek został skonfiskowany.

Jego syn Zygmunt Frankel został z matką i siostrą deportowany na Syberię, gdzie przebywał do końca wojny. Do Polski powrócił latem 1946 r. z matką Gitą z domu Rosenzweig do Krakowa, gdzie brat matki Roman, oficer armii Berlinga,po przejściu szlaku do Berlina, mieszkał ze swoją rodziną.

Tam Zygmunt dowiedział się o losach członków swojej rodziny: jeden brat ojca, Joseph, przeżył w Anglii, drugi wstąpił do polskiej armii we Francji i został ewakuowany do Anglii, trzeci brat i siostra ojca przeżyli wojnę w ukryciu w Belgii dzięki pomocy miejscowych chrześcijan.

Druga żona dziadka Mosesa oraz córka Hella z mężem Alfredem i dzieckiem została wywieziona w transporcie Żydów z Ustrzyk Dolnych do obozu koncentracyjnego.

Za pół roku Zygmunt Frankel wyemigrował z Polski wraz z siostrą Stellą przez Szwecję do Wielkiej Brytanii a następnie do Izraela. Jak wspomina, rząd brytyjski zaoferował wizy tym dzieciom i nastolatkom pochodzenia żydowskiego, które miały w Wielkiej Brytanii krewnych zdolnych zaoferować im wsparcie i „wujek Josef zaaranżował to dla nas”. Następnie wyjechał z siostrą do Izraela. Matka dołączyła do nich później w Izraelu, bo nie mogła skorzystać z brytyjskiej dobroczynności.

Na koniec przejdźmy do osławionej „rafinerii dziadka Mosesa Fränkla w Ustrzykach Dolnych”, której miał być właścicielem, a którą chce odzyskać baronessa Deech lub dostać za nią odszkodowanie, dyskretnie przemilczając fakt, iż czworo spośród sześciorga dzieci burmistrza Ustrzyk Dolnych przeżyło wojnę, więc ich potomkom też by się coś należało.

Oto w dorocznym biuletynie Departamentu Handlu USA Biura Handlu Wewnętrznego i Zagranicznego z roku 1930 pt.”Petroleum refineries in foreign countries 1930” (Rafinerie petrochemiczne w krajach zagranicznych 1930) autorstwa Richarda Granta McCabe, na stronach 30-31 znajduje się tabelka z pełnym wykazem „Oil refineries in Poland”. W wykazie wymienione są lokalizacje/miejscowości, nazwy firm, narodowość właścicielska czyli kapitału oraz zdolność przerobowa roczna w baryłkach jak również wydobycie w roku 1929.

W Ustrzykach Dolnych została wymieniona tylko jedna rafineria: spółka akcyjna „Fanto” ze zdolnością roczną 350.000 baryłek rocznie. Ale wydobycie w 1929 r. wyniosło jedynie 12.314 baryłek czyli 3,52% rocznej zdolności. Żadnego innego podmiotu o nazwie „rafineria” w Ustrzykach Dolnych w 1930 r. nie było.

Smutne okoliczności tej zapaści produkcyjnej zostały wyjaśnione na stronie http://www.gospodarkapodkarpacka.pl, na której Starostwo Powiatu Bieszczadzkiego ogłosiło przetarg dwuetapowy na ”Rewitalizację dawnej rafinerii nafty „Fanto” w Ustrzykach Dolnych” w celu stworzenia tam Rafinerii Kultur” w ramach Bieszczadzkiego Centrum Dziedzictwa Kulturowego.

Do informacji o przetargu została dołączona notka historyczna następującej treści:

„…Historia dawnej rafinerii sięga roku 1887. W tym czasie firma Józef Walter i Spółka rozpoczęła budowę pierwszej małej destylarni ropy w Ustrzykach Dolnych. Ze względu na rosnące zapotrzebowanie na naftę, przedsiębiorstwo stale się rozwijało i w okresie międzywojennym należało do spółki „Fanto”. Po zakończeniu I wojny światowej właściciele przystąpili do rozbudowy i modernizacji zakładu, co miało miejsce w latach 1929 -1935 .

Lata 30. XX wieku i Wielki Kryzys nie oszczędziły ustrzyckiej rafinerii i z powodów ekonomicznych Kartel Naftowy zdecydował się na likwidację działalności spółki. W trosce o mieszkańców ówczesne władze miasta – z inicjatywy burmistrza dr Romana Lenartowicza – założyły spółkę „Pilak” zajmującą się obróbką drewna, w której ponownie zatrudnienie znaleźli pracownicy. W latach 60. ubiegłego wieku zabudowania fabryki wyrobów drzewnych „Pilak” przeszły na własność Skarbu Państwa a następnie Lasów Państwowych…”.

Czyli gdyby jakimś cudem dziadek baronessy Deech Moses Fränkel był akcjonariuszem spółki „Fanto” w Ustrzykach Dolnych (bo innej tam nie było), to i tak na początku lat 30-tych XX w. rafineria została zamknięta. Czyli nie doczekała II WW. Czyli w żadnym razie nie może być traktowana, jako „żydowska własność przejęta przez tajemniczych nazistów w czasie Holocaustu”.

Austriacka autorka biografii Josepha Fraenkla ojca baronessy Deech, pani Evelyn Adunka pisze co prawda w swojej książce z 1995 r. o „Mosesie Fränklu burmistrzu Szettla Ustrzyki Dolne fabrykancie w zakresie produkcji oleju” (zapewne jako frakcji ropy naftowej), ale trzymajmy się roszczenia i opowieści baronessy Deech, która upodobała sobie siebie w roli wnuczki potentata naftowego.

Hélas!, jak mówią Francuzi: cała kampania zniesławiania Polski i dopisywania dziadkowi rafinerii – na nic.

Co prawda w artykule „Szlak Naftowy – jak do drzewiej z ropą bywało napisano, że ”… Już w 1887 roku działała na terenie Ustrzyk Dolnych niewielka rafineria firmy „Wiktor Józef i S-ka” i Karola Puertza. Została przejęta przez spółkę „Mojżesz Frankel i Gerson Honig”..”.

Ale po pierwsze, tej rafinerii nie ma już w 1929 i 1930 r. w wykazach branżowych rafinerii działających a po drugie ludzi o nazwisku Fränkel na terenie zaboru austriackiego, niemieckiego i w samych Niemczech było całkiem sporo. Na przykład Samuel Fränkel założyciel tkalni lnu i adamaszku w Prudniku, po znacjonalizowaniu przez PRL działającej jako „Frotex”.

W przypadku spółki „Mojżesz Frankel i Gerson Honig” mamy do czynienia ze wspólnikiem Honigiem, którego kilkoro wnuków przeżyło wojnę i też mogłoby mieć roszczenia.

No i zostaje wnuk Zygmunt Frankel, który ani słowem w swoich raczej szczegółowych „Dziennikach Syberyjskich” nie wspomina o „rafinerii dziadka Mosesa”.

Zygmunt Frankel zmarł w Izraelu w 1997 r., jego matka Gita w 1984 r. a baronessa Deech rozpoczyna swoją kampanię „poszukiwania własności po ofiarach Holocaustu” około roku 2005.

Nie ma powodu, aby nie wiedziała, jak to było naprawdę z majątkiem rodzinnym, bo „step-brother” Zygmunt Frankel przybył ok. roku 1947 r. do Wielkiej Brytanii po półrocznym pobycie w Polsce i z pewnością opisał swojemu “step-stryjowi” a jej ojcu Josephowi sytuację w PRL i w Ustrzykach Dolnych w czasie obu okupacji i po wojnie. Miał szczegółowe informacje, nawet o towarzyszach zabaw wakacyjnych z Ustrzyk Dolnych, których Niemcy wywieźli do obozu koncentracyjnego, a którzy przeżyli.

Ciekawe, że młody Zygmunt Frankel biegający w 1946 r. po Krakowie w poszukiwaniu informacji o rodzinie, nie natknął się na krajana z Ustrzyk Dolnych Eugeniusza Wańka, który w tym czasie był już nauczycielem w Liceum Sztuk Plastycznych. No i była jeszcze matka Zygmunta pani Gita Frankel, znana wszystkim synowa burmistrza, która w Krakowie mieszkała całkiem długo, oczekując na wyjazd do Izraela. I srebrne łyżki musiały czekać u pana Wańka jeszcze 63 lata, aż zgłosiła się po nie baronessa Deech z panem Normanem Daviesem. Jak to mówią, góra z górą się nie zejdzie.

W tych okolicznościach przyrody trudno przypuszczać, aby histeryczne i wulgarne oraz uporczywe ataki baronessy Deech na Polskę wynikały z niewiedzy o faktycznym stanie spraw. Raczej chodzi o to, że baronessa nie ma żadnych tytułów prawnych do „rafinerii i kamienic po Franklach” – ale „ma chęć” lub jest zadaniowana do odegrania roli w operacji ostrzyżenia Polaczków z 300 mld USD, skoro się tak ładnie dorobili po tych wojennych zniszczeniach.

A bez ustanowienia prawa o możliwości przekazywaniu mienia po obywatelach polskich żydowskiego pochodzenia – obywatelom innych państw na podstawie kryterium rasowego lub inaczej plemiennego – skuteczne strzyżenie Polaków z majątku jest praktycznie niemożliwe. A do tego czyli zmiany prawa potrzeba tutejszych renegatów siedzących w polityce. Ujrzymy ich niebawem w akcji.

Jak tłumaczył ciemnemu ludowi 15 maja 2019 r. szlachetny rabbi Konstanty Gebert syn sowieckiego szpiega w USA na portalu OKO.press.pl w artykule o długim tytule, zaczynającym się od „Zaciśnięta w figę pięść PiS…”:

Nie o roszczenia bowiem chodzi, lecz o restytucję. Nie o wypłatę za zbombardowaną kamienicę, lecz o prawo do jej ruin, i działki na której stała. Powojenne dekrety o „mieniu poniemieckim i porzuconym” oraz o gruntach warszawskich sprawiły, że prawa te przejęło, mocą własnej decyzji, państwo polskie.(…) Państwo polskie bowiem, jako jedyne w UE, nie przyjęło dotąd ustawy restytucyjnej, umożliwiającej im dochodzenie tych praw. Pozostaje droga sądowa na gruncie istniejącego ustawodawstwa – trudna, pokrętna, i zależna od przypadkowego stanu zachowania dokumentów, oraz często od widzimisię funkcjonariuszy….”.

No właśnie. Wszystkim tym szlachetnym angielskim (o matko i córko!) lordom oraz amerykańskiemu Kongresowi jak widać, chodzi jedynie o to, żeby „była restytucja w naturze działki po kamienicy zbombardowanej przez Niemców, sorry, nazistów” ale żeby przy tym nie wymagać dokumentów, bo „przypadkowo mogą być w różnym stanie” nawet w „stanie nieistnienia”, jak w przypadku baronessy Deech.

Oburzenie środowisk żydowskich budzą, jak pisze pani Danuta Frey w artykule z dnia 05,02.2018 r.pt. „Organizacje żydowskie krytycznie opiniują projekt przygotowany w Ministerstwie Sprawiedliwości” w dzienniku Rzeczpospolita, takie sformułowania ustawy jak: ”… warunek, że prawo do rekompensat ma przysługiwać tylko tym osobom, które obecnie mają polskie obywatelstwo i znajdowały się na terytorium Polski w momencie przejęcia ich mienia przez władze komunistyczne…”.

Warunek o ograniczeniu zwrotu majątków osobom, które mają polskie obywatelstwo mógł (niechcący) uderzyć we wszystkich funkcjonariuszy RESORTU, którzy, jak departament X Więziennictwa MBP, zdezerterowali i przeszli przez zieloną granicę w Sudetach do Wiednia (wraz z fantami oczywiście) w 1947 r., jak to opisał John Sack w książce „Oko za oko”, albo znikali po śmierci Stalina, też z fantami. I pozbyli się szybko polskiego obywatelstwa, jeśli je mieli. Bo niektórzy mieli obywatelstwo Kraju Rad, które przyjęli w 1939 r.

I o takim „przypadku prawnym” czyli o braku polskiego obywatelstwa jako przeszkodzie do odzyskania kamienicy czy innych nieruchomości opowiedziała pani dr Ewa Kurek w rozmowie z red. Ryszardem Hołubowiczem dla Telewizji Internetowej Niezależny Lublin 30 lipca 2020 r. .

Jest to przypadek niejakiego Abrama Taubera z Chodla, miasteczka położonego 15 km od Poniatowej a 40 km od Lublina, Żyda ukrywanego przed Niemcami w oddziale majora Hieronima Dekutowskiego ps. „Zapora” dzięki życzliwości oficera AK ppor. Stanisława Wnuka ps. Opal. Który do końca życia żałował, że mu uratował życie.

Pod koniec wojny Abramek zniknął, aby pojawić się w Chodlu tuż po wyzwoleniu w 1944 r. jako komendant posterunku MO/UB,

Jak mówi dr Ewa Kurek: ”…zamordował własnoręcznie Pogodę z Chodla, ojca piątki dzieci „Etażerkę”, partyzanta „Zapory” ps. „Etażerka” nie pamiętam nazwiska i brata tego Pogody komendanta AK w Chodlu, (Edmund Pogoda ps. Rubid przyp. mój) nie pozwolił ich pochować…”.

Łącznie zastrzelił czterech partyzantów, w tym jednego „cichociemnego” z Kedywu. Stało się to, gdy byli bez broni, bo przyszli do domu jednego z nich umyć się i zmienić ubranie.

W lutym 1945 r. oddział „Zapory” rozbił posterunek MO/UB w Chodlu, ale Taubera tam nie było. Został przeniesiony do Szczecina i zmieniono mu w „resorcie” nazwisko na „Kwiatkowski”. „Kwiatkowskich” w resorcie było całkiem sporo a dzięki temu, że sporo akt zaginęło, nie wiadomo, kto był kim i jakie są „zasługi” Taubera.

A oto losy „ofiary Holocaustu” Abe Taubera w USA, gdzie się „odnalazł” w połowie lat 50-tych w relacji dr Ewy Kurek (w kontekście nieruchomości oczywiście: min.”… Abram Tauber USA 1956 emigrant kupił ogromną farmę kurzą a potem kupił sobie biuro nieruchomości jako stary człowiek, był donatorem, budował synagog,i był milionerem jakimś tam.

A skąd on miał te pieniądze, proszę Państwa? Niedouczony po prostu Abramek Tauber z Chodla, bez matury, bez wykształcenia, ubowiec, kat Polaków – ile złota wywiózł z Polski, skoro lądując w Ameryce następnego dnia stał się właścicielem wielkiej fortuny? I ta ustawa (447 przyp. mój) dotyczy tych ludzi, czyli chodzi tutaj w tej ustawie, możemy się domyślać, o tych ubowców, o tych funkcjonariuszy UB KBW i innych, którzy bali się, że po 56 roku pójdą do więzienia i uciekali po świecie z torbami wypchanymi złotem polskim.

I tu sądy polskie, prokuratura, i zwłaszcza IPN powinien się wziąć za takich Tauberków i niezależnie od tej ustawy pokazać Amerykanom, kim są ludzie, w imieniu których piszą, że w 60-tym roku ci ludzie jeszcze nie mieli obywatelstwa. Zgoda. Jesli Abram Tauber, morderca Polaków po prostu w 56-tym roku czy siódmym wylądował w Ameryce z workami złota, to dostał zieloną kartę ale na obywatelstwo musiał czekać do roku, na przykład, nie wiem w tej chwili, ale na przykład 63-go lub 65-go.

I teraz Abram Tauber i potomkowie tak jak piszą w takich swoich takich życiorysach w Ameryce, że ponoć w Chodlu zostawili tu wielki majątek, wielkie domy, kamienice.

W Chodlu nie ma kamienic a Abramek Tauber po prostu mieszkał w pokoju z kuchnią. To wiedzą partyzanci mieszkańcy Chodla, był biednym Żydem w wynajętym pokoju z kuchnią, a teraz przyjdzie odbierać „chodelskie kamienice”. Tych kamienic nie ma i tego domku zresztą, proszę Państwa nie ma.(…)

Nie bójmy się tego, tylko po prostu musimy z jednej strony patrzeć swoim władzom, tym władzom, wśród których jest od groma tych „dwużydzianów polskich”, po prostu. I do nich należy niestety, minister Gliński, który powinien jak najszybciej zniknąć z tego ministerstwa i drugi Gowin, który finansuje szkalowanie Polski…”.

PS. W 1995 r. Abramek Tauber przyjechał do Chodla jako „spełniony człowiek sukcesu” i zażyczył sobie upamiętnienia jego tatusia (co dobrze synka wychował) jakąś tabliczką.

Myślę, że minister Gliński powinien staremu Tauberowi postawić pomnik „za całokształt”, baronessie Deech wysłać na przeprosiny kolię brylantową a minister od gospodarki albo i sam pan premier powinien jej przekazać uroczyście na złotej tacy trochę akcji „Orlenu”. Niedużo, może 10%. Nie można chytrzyć, jak minister Gliński, który na „żydowskie miejsca pamięci i obiekty kultury” wydał marne 280 mln zł w 2 lata.

Tak nie można. Co powie cywilizowany świat. Co powie pan Mike Pompeo, co się zapowiedział na 100-lecie Bitwy Warszawskiej. Z tej okazji nie będzie pomnika ani defilady, za to ochrzan w kuluarach.

pink-panther

Źródła:

https://www.theyworkforyou.com/lords/?id=2020-07-27b.9.1&s=education
https://jewishnews.timesofisrael.com/jewish-peer-claims-poland-is-squatting-on-property-of-3-million-shoah-victims/
https://www.gov.uk/government/people/eric-pickles#biography
https://warszawa.wyborcza.pl/warszawa/1,34862,17313841,Brytyjski_minister_w_warszawskim_zoo__Tu_ukrywali.html
https://www.polskieradio24.pl/5/3/Artykul/2056952,Sir-Eric-Pickles-to-jest-spor-pomiedzy-Polska-a-reszta-swiata
http://pink-panther.szkolanawigatorow.pl/polska-jadro-ciemnosci-i-zerowisko-czyli-wienia-kantor-i-pani-deech
https://de.wikipedia.org/wiki/Josef_Fraenkel
http://www.zygmuntfrankel.com/
http://www.zygmuntfrankel.com/zf510.html
https://sztetl.org.pl/en/towns/u/239-ustrzyki-dolne/96-local-history/70169-local-history
https://books.google.pl/books?id=NaNJvwQdbpEC&pg=PA30&lpg=PA30&dq=refinery+ustrzyki+dolne&source=bl&ots=WCrIvdemgt&sig=ACfU3U2wZuERRcxi886fxEe0awYzB1_n-Q&hl=pl&sa=X&ved=2ahUKEwjmw5fA9IPrAhUjlIsKHYedDGkQ6AEwBnoECAoQAQ#v=onepage&q=refinery%20ustrzyki%20dolne&f=false
http://gospodarkapodkarpacka.pl/news/view/39323/rewitalizacja-dawnej-rafinerii-nafty-fanto-w-ustrzykach-dolnych-starostwo-szuka-wykonawcy
https://oko.press/zacisnieta-w-fige-piesc-pis-o-tyle-zydzi-dostaniecie-kompromitacja-zamiast-szukania-rozwiazan/
https://www.youtube.com/embed/C8sAocfBfbk?version=3&rel=1&fs=1&autohide=2&showsearch=0&showinfo=1&iv_load_policy=1&wmode=transparent
https://oko.press/zacisnieta-w-fige-piesc-pis-o-tyle-zydzi-dostaniecie-kompromitacja-zamiast-szukania-rozwiazan/
https://www.rp.pl/Nieruchomosci/302049966-Opinia-organizacji-zydowskich-na-temat-ustawy-reprywatyzacyjnej.html

Za: Szkoła nawigatorów – pink-panther (5 sierpnia 2020)

http://www.bibula.

Uspokójmy ich!

Znałem kiedyś chłopca, trochę upośledzonego umysłowo, który z domu dziecka trafił do rodziny zastępczej, moich przyjaciół. Było tam jeszcze kilkoro dzieci, ale już bez żadnego upośledzenia.

Ten Zbyszek (nawiasem mówiąc, już nie żyje), miewał niekiedy napady szału i wtedy krzyczał do swoich zastępczych rodziców: „uspokójcie mnie!” Oni jakoś go uspokajali i wszystko wracało do stanu normalnego.

Opinia publiczna w Polsce, a ściśle – normalna część opinii publicznej – bo jest całkiem spora liczba wariatów w sensie medycznym, cierpiąca na polityczną wściekliznę – została wstrząśnięta łajdackim wybrykiem grupy sodomitów, którzy na figurze Chrystusa przed kościołem św. Krzyża przy Krakowskim Przedmieściu w Warszawie, zawiesili sodomicką flagę, a twarz Zbawiciela ubrali w maseczkę z jakimiś anarchistycznymi emblematami.

JE kardynał Kazimierz Nycz zaapelował – co prawda nie bardzo wiadomo, do kogo – by „nie przekraczać granic”.

Sęk jednak w tym, że tych granic nikt nie broni, w związku z czym nie bardzo wiadomo, gdzie właściwie one przebiegają, więc nic dziwnego, że są przekraczane. Nawiasem mówiąc, te dekoracje sodomici umieścili również na innych warszawskich pomnikach, m.in. na pomniku „Syrenki”, do którego rzeźbiarce Ludwice Nitschowej pozowała Krystyna Krahelska, żołnierz Armii Krajowej i utalentowana poetka („Hej chłopcy, bagnet na broń!” – to właśnie jej słowa) i która zginęła w Powstaniu Warszawskim 2 sierpnia 1944 roku. Nie wiem, czy byłaby zachwycona na wiadomość, że rozwydrzone, zboczone dziewuchy, tak ją udelektowały.

Policja podobno prowadzi „energiczne śledztwo”, mające na celu ustalenie sprawców tych łajdackich profanacji, chociaż ich identyfikacja nie powinna nastręczać trudności nie tylko dlatego, że robili oni sobie zdjęcia podczas akcji, z czego wynika, że nikt im w tym nie przeszkadzał, ani nie obawiali się żadnej policji, czy straży miejskiej.

Jeśli chodzi o straż miejską, to nie musieli się jej obawiać, bo zajmuje się ona głównie wymierzaniem kierowcom mandatów za złe parkowanie, a poza tym prezydentowi Warszawy, panu Trzaskowskiemu, to sodomickie manifestacje specjalnie nie przeszkadzały, a wiadomo, że jaki pan – taki kram.

Jednak policja kierowana jest przez pana ministra Kamińskiego, który nie należy do obozu zdrady i zaprzaństwa – ale skoro prowadzi „energiczne śledztwo”, to jest wysoce prawdopodobne, że sprawa zakończy się wesołym oberkiem.

Wiem o tym z własnego doświadczenia, bo kiedy policja i prokuratura prowadziły „energiczne śledztwo” w sprawie ustalenia tożsamości jegomościa, który zamieścił w sieci sfałszowane zobowiązanie do współpracy z SB, to po roku dostałem zawiadomienie o jego umorzeniu z powodu niemożności skontaktowania się z holenderskim administratorem serwera, z którego ta fałszywka trafiła do sieci. Trochę mnie to zdziwiło, bo ja skontaktowałem się z nim w ciągu minuty – ale potem zrozumiałem, że i policja i prokuratura chronią w ten sposób konfidenta ABW, który tę fałszywkę wykonał w ramach „operacji Menora”, prowadzonej w roku 2012 przeciwko prof. Jerzemu Robertowi Nowakowi, Waldemarowi Łysiakowi i mnie.

Wracając do sprawy sodomitów i dokonanej przez nich profanacji, to wystarczyło wziąć na spytki panią Esterę Flieger – najwyraźniej z pierwszorzędnymi „korzeniami” i związaną z „Gazetą Wyborczą”, która ze sprawczyniami przeprowadziła rozmowę, więc nie tylko musiała je osobiście znać, ale kto wie, czy w ramach leninowskich norm o „organizatorskiej funkcji prasy” nie zleciła im tego zadania, podobnie jak dziennikarze TVN zlecili urządzenie urodzin Adolfa Hitlera w lasach koło Wodzisławia Śląskiego.

Oczywiście pani Estera, podobnie jak pan red. Adam Michnik podczas afery Rywina, schroniłaby się za murami sławnej „tajemnicy dziennikarskiej”, ale myślę, że dla bezpieki, która w dodatku dysponuje izraelskim systemem „Pegasus”, przeniknięcie tych murów nie powinno nastręczać specjalnych trudności.

Możliwe jednak, że w kontrakcie zastrzeżono, że system ten może być używany wyłącznie do śledzenia antysemitników, więc sodomici mogą w tej sytuacji znajdować się pod ochroną.

Można by to sprawdzić tylko w jeden sposób – gdyby na przykład nieznani sprawcy zawiesili sodomicką flagę i wymalowali stosowne emblematy na pomniku na Umschlagplatzu. Jestem pewien, że klangor podniósłby się aż pod niebiosa, sprawcy zostaliby schwytani w jednej chwili, o ile nie zostaliby zastrzeleni podczas akcji, postawieni przed niezawisłym sądem, który na pewno nie dopatrzyłby się żadnych okoliczności łagodzących, nawet gdyby sprawczynią okazała się pani Elżbieta Podleśna.

Ale to tylko możliwość teoretyczna, bo pani Podleśna dobrze wie, co może profanować, a czego nie może, więc jestem pewien, że na samą myśl o możliwości popełnienia takiego świętokradztwa pozostawiłaby na bieliźnie wyraźne „ślady zapachowe”.

Ciekawe, że sodomitki i gomorytki, wypowiedziały wojnę „systemowi” akurat w momencie, gdy minister Ziobro, w ramach przepychanek w obozie płomiennych dzierżawców monopolu na patriotyzm wpadł na pomysł wypowiedzenia konwencji stambulskiej.

Tę konwencję, podobnie jak wiele innych, lekkomyślnie podpisanych przez Umiłowanych Przywódców, oczywiście należałoby wypowiedzieć, ale widać, że pan premier Morawiecki nie tylko nie chce robić przyjemności ministrowi Ziobrze, ale chyba też boi się samodzielnego podejmowania decyzji w tej sprawie, skoro próbuje podpierać się Trybunałem Konstytucyjnym. Z Unii Europejskiej dobiegają bowiem groźne pomruki, że jak Polska się nie opamięta, to dostanie figę z makiem, a nie żadne „subwencje” – jak to się stało z miejscowościami, które proklamowały strefę wolną od sodomitów.

Kto by pomyślał, że nasi Umiłowani Przywódcy będą kurwili się za pieniądze i to w dodatku – przed sodomitami? Bo że Wielce Czcigodnemu posłowi Pupce takie łajdackie wybryki „nie przeszkadzają”, to wiadomo; kto wie, czy gwoli pozyskania głosów nie nadstawiłby się sodomitom w ramach „pozycji służebnej” – ale obawiam się, że z innymi może być podobnie, że oni mocni są tylko w gębie. Tak, jak we Francji, gdzie osobistości oficjalne nie tylko kapitulują, nie tylko rozszerzają granice dla potrzeb zboczeńców i łobuzerii, ale nawet zabraniają nazywania tych rzeczy po imieniu, więc sprawy w swoje ręce zaczynają brać obywatele. I chyba to jest właściwy kierunek.

Stanisław Michalkiewicz
http://michalkiewicz.pl/

Aluminiowy, całkiem przyzwoity kij do bejsbola kosztuje 149 zł w sklepie Decathlon. Dostawa darmowa.
Admin